Hołownia: Mam talent. Do transferów?
Mój kumpel, który się zna na polityce lepiej niż ja (choć mógłby być moim synem – coraz więcej takich i nie wiem czy to ja się starzeję, czy moi rówieśnicy wymierają?) uważa, że Hołownia jest bytem przejściowym, bo… powtarza drogę Kukiza. Ja mam pewne zastrzeżenia do tej tezy i porozważam tu sobie jakie.
Najpierw o samym ruchu. Moim zdaniem jest to inicjatywa cynicznie marketingowa, wychodząca z nihilistycznej analizy polskiej sceny politycznej, jej graczy i mechanizmów. Obiecuje wszystko wszystkim, programowo przeczyszcza pookrągłostołową Polskę nie przerywając jej plemiennego snu. Kiedy dochodzi jakiś temat, np. aborcja, to Polska 2050 prezentuje swoje stanowisko, inne od wszystkich, ale zawsze takie, by uniknąć binarnej odpowiedzi. Jest jak Hamlet, który na pytanie: „być albo nie być” odpowiada – trzeba przeprowadzić dialog. I tak samo jest z aborcją. Szymon mówi, że ma swój pogląd w temacie, ale jaki, tego się nie dowiemy. Dowiemy się, że trzeba zrobić referendum, ale najpierw przeprowadzić ogólną deliberację w panelu obywatelskim, by naród wiedział o czym ma zdecydować. Czyli trzeba przeprowadzić badania i partia się dowie co myśli suweren i mu to powie. I tak z każdym konkretnym tematem.
Ostatnio wpadła mi w ekran rozmowa w internetowej telewizji z Michałem Kobosko, wiceszefem partii. Michała znam od wielu lat, pracowaliśmy razem kiedy był on naczelnym Forbesa czy Newsweeka a ja jego wydawcą. Nie podejrzewałbym, że pójdzie kiedyś do polityki, tak jak pewnie on nie uwierzyłby, że zostanę kiedyś nocnym pisarczykiem Dziennika Zarazy. Ale mniejsza. Prawicowy redaktor internetowej tv chciał Michała tam docisnąć, ten jechał swoją przygotowaną narracją, aż wreszcie prowadzący powiedział do Michała coś w stylu: nie na darmo nazywają Pana jednym z bardziej inteligentnych polityków, bo unika Pan odpowiedzi na pytania. I tu mnie tknęło – Polska 2050 jest właśnie odpowiedzią na zapotrzebowanie, jak widać już i w wykonaniu mediów, na politykę, która nie mówi prawdy, tylko to co chce/ma usłyszeć namierzony wyborca. A jak tę politykę przycisnąć, to będzie odgrywała nagraną w studio PR płytę – bez końca.
Kiedyś rozmawiałem z prominentnym politykiem z Polski 2050. Wyraziłem wątpliwość, że ta formacja dowiezie przez te 3 lata swój dobry wynik sondażowy do następnych wyborów. No bo na czym? Na konferencjach prasowych na swieżaku? I usłyszałem, że dadzą radę. Że transfery dopiero przed nami. I teraz widzę konsekwentną realizację tej taktyki. Tyle, że jak się zastanowić, to znowu wracamy do początku. Czyli do jedności źródła i celu tego przedsięwzięcia, czyli uzyskania wpływu na władzę bez programu, a tylko za pomocą „łitów marketingowych”. No bo cel taktyczny jest jasny – za pomocą transferów uzyskać zainteresowanie mediów (transfery będą relacjonować oba obozy medialne) i dostać się już do parlamentu, bez czekania na wybory.
Tylko tu są dwa kłopoty. Pierwszy, że Hołownia z jednej strony bierze od Sasa do Lasa, ale głównie lewicujące spady, co go dość określa. Pokazuje społeczeństwu, że albo jest coraz mniej skrycie lewicujący, albo jego formuła jest tak pojemna, że aż niekonkretna. Do rządzenia. Czemu posłowie (-anki?) do niego przychodzą to dość dobrze próbował opisać Rafał Ziemkiewicz na swoim vlogu. Ja mogę tylko dodać, że te ruchy oznaczają złe wieść dla Koalicji Obywatelskiej, bo zazwyczaj takie transfery to się obserwuje w ostatnich miesiącach kadencji parlamentu. A tu zaczyna się ucieczka z okrętu, który dopiero wypłynął z portu ostatnich wyborów.
Trend ten pokazuje też słabość polskiego parlamentaryzmu. A zwłaszcza jest objawem choroby współistniejącej wynikającej z niedobrej ordynacji wyborczej. Jej niepożądanym odczynem pookrągłostołowym (NOP taki). Pokazuje zerowy związek posła z jego wyborcami, którzy może i nawet nie wiedzieli, że takiego reprezentanta sobie wybrali. W ordynacji większościowej byłoby to nie do pomyślenia, gdyż taki osobisty związek i kontakt posła z lokalnymi wyborcami jest podstawą politycznej pozycji wybrańca i jego szans na reelekcję. Dziś, w proporcjonalnej ordynacji, każdy się może owinąć (dowolną, jak widać!) flagą partyjną i udawać, że zaczyna od początku.
No dobra, teraz Szymon dostał co chce. Ma koło, a w takim tempie to będzie miał może i klub. No i co teraz? Będzie miał pasek z nazwą pod każdym posłem występującym z trybuny sejmowej? Zrobi sobie medialne zasięgi, i co? I będzie to tylko efekt marketingowy, który przybliży go do dobrego wyniku. I co? I dostanie znaczący udział we władzy to jego ugrupowanie. Jakie? W czym? Z jakim programem? PO, Nowoczesna, Lewica plus szczypta nowego ktalocyzmu a la Tygodnik Powszechny? Taki miks? Czyli będziemy mieli totalną opozycję w jednej wymarzonej partii? Ze sprzecznym programem? Opartej na wodzu, któremu – jak Kukizowi – może odbić szajba. A wraz z jego szajbą może odbić cała Polska, bo jest jej języczkiem u wagi? Ja tu nie widzę żadnej jakościowej zmiany.
Partia Szymona, która ma więcej nazwisk w parlamencie niż ma tam ludzi może powtórzyć drogę Kukiza. Chodzi o kwestie organizacyjne. Hołowni udało się zebrać podpisy pod swoją kandydaturą, potem, poprzez umiejętne rozgrywanie plemiennej Polski i emulowanie nadziei na „Trzeci sort” zyskał wielu popleczników. Taki jest głód na odejście od obecnego politycznego paradygmatu. I na tym zbudował swoje demokratyczne struktury, obiecując im, że to nowa jakość w polityce. Teraz jak bierze takie sejmowe spady z politycznego młyna, to te struktury widzą dwie rzeczy: to żadna nowa jakość, bo widzimy w naszym nowym ruchu stare twarze przynoszące do nas formalinę systemu.
Druga sprawa jest najbardziej okrutna – transfery mają swoją cenę. Są to zawsze biorące miejsca na listach. A są one zazwyczaj gdzieś osadzone, najczęściej w okręgach, gdzie „poseł przejściowy” jest już znany, a teraz wystąpi pod nową, upraną flagą. A to oznacza, że lokalsi, którzy zasuwali na sukces Szymona popatrzą się tylko jak wylądują u nich nowi/starzy spadochroniarze, tym razem z logo ich uwielbionej partii, która miała zmienić ten świat. I stąd Hołownia może zyska i na PR-ze, ale straci organizacyjnie i ideowo.
Najgorsze, że to może nie wystarczyć do realnej weryfikacji jego ruchu. Jesteśmy, jak pisałem, w czasach postpolityki. I zamiast struktur może Hołowni wystarczyć prosty PR a ludzie, którzy i tak polityką się nie interesują (większość) zagłosują na niego. Bo się o nim w mediach mówi, bo taki fajny, pamiętamy go z talent show, chyba też wierzy w Boga (konserwatyści), ale nie przesadnie (centrowcy) ale z błyskawicą chodził (lewacy). I podobno jest pierwszym politykiem w Polsce, który się popłakał (dodajmy – nad konstytucją).
Czyli będziemy w Polsce odtwórcami zachodniego trendu, że polityka to show, że wygrywa najfajniejszy aktor mimo tego, że nie wie, jak zarządzać teatrem. Ma tylko zdolność do udawania emocji albo do jej autentycznego przeżywania, w zależności od szkoły aktorskiej. Ale gra zawsze według przygotowanego wcześniej scenariusza i rozpisanej listy dialogowej. My zaś, widzowie, coraz mniej odróżniamy ten teatr od rzeczywistość, więc bierzemy stare/nowe chwyty za autentyczne. Bezrefleksyjna nadzieja to jednak jeden z wyższych rodzajów głupoty. Chyba dlatego, że wiecznie usprawiedliwia swoje błędy a nawet zbrodnie.
I tacy ludzie będą kiedyś rządzić Polską… Brrrr.
Wszystkie wpisy na blogu „Dziennik zarazy”.